Spokojnym krokiem przemierzała wysokie trawy i gęstwiny. Wiatr rozwiewał jej grzywę oraz ogon, a słońce sprawiło, iż włosie iskrzyło się, niczym diamenty. Każdy jej ruch przepełniony był gracją i wdziękiem. Niekiedy zarzuciła łbem, by gęsta, jasna grzywka opadła na jej czarne, pełne głębi oczy. W końcu zatrzymała się w pewności, że jest oto sama. Stanęła w bezruchu, przymykając powoli ślepia. Po chwili jej złocista sierść poczęła mienić się różnobarwnymi odcieniami, a nogi zastąpiły skrzydła. Klacz stała nieruchomo poddając się przemianie. Chciała przetestować swoje nowe moce, którymi władała od teraz. Kiedy uniosła powieki świat nagle zdał się powiększyć. Przez chwilę oszołomiona stała, a właściwie leciała, ponieważ mimowolnie ruszyła skrzydłami, które teraz służyły jej za pomoce w poruszaniu. Równomiernie trzepotała nimi nie tracąc swego piękna. Gdy zdecydowanie ruszyła w przód poczuła ogromny podmuch, który zdał się być zefirkiem, jednak ona pod postacią różnobarwnego motyla czuła, jakby był to wicher. Oto klacz ukryta w ciele najcudowniejszego stworzenia na świecie trzepotała swymi drobnymi skrzydełkami, wzbijając się w powietrze i szybując w przestworzach.